Karolina Szeląg to artystka, ceramiczka pochodząca z Pomorza Zachodniego a od wielu lat mieszkająca i tworząca w Poznaniu. Tworzy subtelne obiekty porcelanowe w krótkich seriach. Jej przygoda z chodzieską fabryką sięga jej lat młodzieńczych – czasów, w których kształcąc się na ceramiczkę odwiedzała Zakład. Obecnie współpracuje z wieloma artystami i rzemieślnikami – niegdyś pracownikami fabryki – tworząc wyjątkowe obiekty ceramiczne.

Z Karoliną Szeląg rozmawia Monika Petryczko.

POSŁUCHAJ!

PRZECZYTAJ!

Karolina Szeląg:  Nazywam się Karolina Szeląg. Jestem ceramikiem zawodu.

Ile trwa Twoja przygoda z ceramiką?

Od zawsze, ale licząc szkołę średnią –  25 lat?

A dlaczego ceramika? My dojdziemy oczywiście do tej Chodzieży, bo spotykamy się w ramach podcastu Dom Wielkopolski. Porcelana z Chodzieży. Ale chciałam tak od początku… dlaczego ta ceramika pojawiła się na Twojej drodze? Co Ci to daje?

W szkole średniej –  to było Państwowe Liceum Sztuk Plastycznych w Koszalinie – przez pierwsze dwa lata poznawaliśmy różnego rodzaju rzemiosła i kierunki. Było snycerstwo, ceramika, metaloplastyka, była aplikacja, czyli praca w materiale, było wzornictwo przemysłowe. I tak próbując każdego z tych kierunków, stwierdziłam, że ceramika jest mi najbliższa, że jest najbliższa temu, co myślę, jak pracuję, co mnie interesuje i że jest na tyle plastyczna, że będzie pasowała do mnie jako do człowieka. Stąd ten wybór. A poza tym… w dzieciństwie niedaleko domu była wielka dziura przygotowana pod dom i tam spędzałam dużo czasu… bo odkryłam hałdę gliny. Już wtedy wiedziałam, że fajnie byłoby, gdyby coś się z tym działo dalej…

Żeby się dobrze lepiło… A teraz lepisz w porcelanie?

Tak… staram się.

Ale wycieczki w kierunku gliny też następują w Twoim życiu?

Tak. W zależności od tego, jakich efektów oczekujesz, jakie rzeczy chcesz osiągnąć… Porcelana jest bardzo trudnym materiałem, głównie kierowanym do pracy przemysłowej, do odlewania w formach. Ta plastyczność nie jest taka łatwa do opanowania, dlatego jeżeli mam plan na rzeźbę, to w wyobraźni na pewno wiem, jak ona wygląda, jaki ma kolor, z czego powinna być. I to jest medium. Czasem jest to porcelana, czasem jest to masa szamotowa, czasem kamionka. Teraz mamy tak ogromny wybór wszystkiego, że to też bardzo usprawnia pracę…

Chciałam Ci podziękować za to, że możemy się spotkać w Twojej pracowni. Jest tutaj mnóstwo obiektów, które czekają na wypalenie i pomalowanie. Cały czas masz kontakty z Chodzieżą? A gdy myślisz o porcelanie z Chodzieży czy o fabryce chodzieskiej, to co byś o tym powiedziała… Co się rodzi w twojej głowie?

Na pewno historia polskiego wzornictwa. Kiedy zaczynałam ceramikę, jeździłam tam po porcelanę. Kupowałam w zakładach w Chodzieży lejną masę porcelanową i tam poznałam też bardzo fajnych ludzi, którzy pracowali w zakładach. A na samym początku, gdy uczyłam się w szkole, w liceum, to mieliśmy wycieczki do Zakładów Porcelany w Chodzieży. Jeździliśmy podziwiać fabrykę, przyglądać się, jak wygląda praca ceramików, jak wygląda praca w ogóle przemysłowej produkcji porcelany. I tak byliśmy przygotowywani. Miałam w szkole przedmiot technologia ceramiki z fantastycznym profesorem śp. Jerzym Morawskim, który uczył mnie przygotowania pracownika do pracy w zakładach porcelany. Robiliśmy szkliwa, pomiary skurczliwości… Także to było bardzo przydatne w tym, czym zajmuję się teraz.

Fabryka zrobiła na Tobie wrażenie?

Tak, to robiło ogromne wrażenie i w ogóle zastanawiałam się, jak to możliwe, że tylu ludzi ma tam pracę. To było około 400 osób… I jak to jest, że każdy z nich ma swój określony kawałek i dzięki temu zespołowi powstawała jedna rzecz. To jest fascynujące.

Były jeszcze czasy, kiedy w fabryce chodzieskiej pracowało blisko 3000 osób… To też jest warte odnotowania… Cały czas jednak myślę o Tobie jak o tej dziewczynce z liceum, która wchodzi do tej wielkiej fabryki… Jak to doświadczenie tę dziewczynę kształtuje na przyszłość?

Atmosfera, która tam panowała i ta praca kojarzyła mi się ze spokojem. Widziałam te panie malarki, które w skupieniu malowały talerze. To taki fascynujący świat, w którym dzieje się coś, co później u każdego w domu możemy podziwiać. Dla większości talerze, jakieś zastawy to codzienność, ale zobaczenie, jak to wygląda od samego początku było dla mnie niezwykłe. To zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Wtedy nie przypuszczałam, że jestem w stanie nauczyć się robić filiżanki. W ogóle nie miałam pojęcia, jak powstają filiżanki. W szkole uczono mnie technologii, natomiast ceramika opierała się głównie na rzeźbie. Tak to wyglądało. Ceramiki uczył mnie pan Piotr Maksymiuk i on był rzeźbiarzym, więc ceramikę poznałam jako rzeźbę… że to był materiał, z którego tworzymy rzeźbę. I Zakłady Porcelany w Chodzieży pokazały mi, że istnieje jeszcze inne źródło, jeszcze inna forma tworzenia ceramiki… taka użytkowa, czyli związana z projektowaniem. Tam przecież było konstruowanie naczynia, które ma swój szkielet, żeby talerz trzymał formę, żeby nie opadał, żeby te skrzydła trzymały swój kształt… Musi być szkielet i ten szkielet trzeba zbudować. Trzeba wiedzieć, gdzie w osi umieścić krąg, żeby ten talerz odklejał się od gipsowej formy. Dla mnie to było otwarcie jakiejś tajemnicy i pokazanie możliwości, że tak też to może wyglądać. Zrobiło to na mnie naprawdę duże wrażenie.

Masz teraz porównanie: ta wizyta w fabryce i Twoja dzisiejsza pracownia… I w tym kontekście, gdyby opowiedzieć o procesie powstawania np. filiżanki… Czy to się czymś od siebie różni? Oczywiście pomijam liczbę osób zaangażowanych w ten proces.

Proces technologiczny jest naprawdę bardzo zbliżony. Są jakieś niuanse, które wynikają z anatomii naczynia, natomiast cały proces się nie zmienia. On jest nadal taki sam. Ja głównie pracuję na formach odlewanych z masy lejnej i to się nie różni. Myślę, że to się nie zmieni, ale są np. sposoby formowania naczyń na głowicach, różnego rodzaju automatach, półautomatach. Tutaj tego nie mam, to jest głównie przypisane właśnie wielkim fabrykom.

To ja w takim razie korzystając z okazji, chciałabym się Ciebie zapytać, jak się robi, krok po kroku, filiżankę.

Na początku jest pomysł, który przelewamy na kartkę. I w zależności od tego, z kim pracujemy: czy pracujemy ze współczesnym modelarzem czy z tym, który pracował w fabrykach porcelany, oddajemy i konsultujemy ten projekt z takim człowiekiem. Generalnie w tej chwili jesteśmy w stanie wykonać przy tych wszystkich technologiach prawie każdą rzecz. Modelarz, który robi nam formę, pomaga oczywiście przy wszystkich danych, które podamy: wielkość, skurczliwość masy… bo to jest też kwestia tego, że masy różnią się swoją skurczliwością…

Czyli Ty nie robisz jej sama?

Formy kiedyś robiliśmy sami. Natomiast jeśli mogę ominąć ten proces, to chętnie korzystam z pomocy ludzi, którzy to robią. W zakładach porcelany ważna była również praca modelarza. Miał on swoją pracownię, gdzie gips nie mieszał się z porcelaną, bo to jest akurat niepożądane… Żadna malarka ani żadna osoba, która pracowała na odlewni nie zajmowała się tym. Wszyscy mieli pojęcie o procesach technologicznych. Po kolei każdy musiał to uwzględniać: pani, która przykleja uszka, żeby te uszka dobrze się przyklejały, żeby uszko nie opadało… i to jest taka składowa czynników, które należy przewidzieć. Modelarz robi nam formy matki, a później formy robocze z gipsu.

Czyli takie pudełeczka…

Tak, takie pudełeczka z dziurką w środku. W zależności od skomplikowania formy one są dzielone na trzy, cztery, pięć, na dziesięć… ile chcemy… Standardowo, normalny kubek, który jest na bazie walca, ma dwie części, czyli pokrywę i samą czarkę w środku. Wlewamy tam masę lejną. W zależności od tego, jaką chcemy uzyskać grubość ścianki… tyle przytrzymujemy masę w formie gipsowej. Im dłużej trzymamy, tym ta ścianka naczynia jest grubsza i po odpowiedniej ilości czasu odlewamy nadmiar masy i czekamy, aż masa lejna po prostu stężeje. Po tym, jak stężeje, możemy dany przedmiot (jeszcze plastyczny, ale nie na tyle, żeby się deformował) wyjąć z formy i później następuje proces obrabiania tego naczynia: dorabiania i doklejania uszka, które również odlewamy w formach wcześniej przygotowanych. Doklejamy ucho na szlikier, często na tzw. kopycie, żeby nam się nie deformował pierwotny kształt naczynia. Kostkujemy ucho, czyli obrabiamy takim kawałkiem drewienka naokoło. Uszko obmywamy gąbkami i możemy zacząć proces zdobienia. Takie surowe naczynia możemy zacząć już zdobić jakimiś farbami podszkliwnymi na bazie tlenków metali, różnych farb, różnymi angobami w zależności od tego, kto jakie efekty chce uzyskać. Ceramika jest w tym bardzo wdzięczna, bo naprawdę jest ogrom sposobów zdobienia ceramiki: od barwienia w masie po malowanie i uszlachetnianie masy różnymi innymi masami… Bo można masy mieszać… I taki kubek wypalamy pierwszy raz na tzw. biskwit w temperaturach od 860 do 1100°C czasami. To jest pierwsze utrwalenie naczynia po to, żeby przygotować je do dalszego procesu zdobienia. Po tym pierwszym wypale zachodzą pewne procesy chemiczne w przedmiocie. Zostaje odpowietrzona masa pozbawiona wody i możemy przystępować albo dalej do zdobienia podszkliwnego farbami naszkliwnymi, albo do szkliwienia już danego przedmiotu szkliwami wysoko-, niskotemperaturowymi. Dzięki temu, że to jest pierwszy raz utrwalone i potraktowane ogniem, to naczynie zanurzone w szkliwie się nam nie rozpadnie. Możemy zanurzać, polewać, natryskiwać w zależności od oczekiwanych efektów końcowych. Wypalamy ten produkt kolejny raz w docelowej temperaturze w zależności od tego, jakie technologiczne wskazania wypału ma masa. Wypalamy najczęściej od 1250°C wzwyż. Mówię o parcelanie. I po dziesięciu, jedenastu godzinach wypału możemy wystudzać powoli piec. Mamy naczynie już na tyle utrwalone, że śmiało można z niego korzystać. I teraz, w zależności od tego, czy chcemy mieć kolejny proces zdobienia, np. złotem bądź kalkami, nakładamy kalki lub złoto, lub malujemy naszkliwnie takie naczynie. I po tym procesie zdobniczym, czyli naklejania, malowania, złocenia, wypalamy to naczynie trzeci raz. W zależności od tego, czym jest zdobione: złotem wypalamy w temperaturze od 850 do 960°C stopni przez pięć, do sześciu godzin. I naczynie jest gotowe.

Czyli mamy kubek ze złotym brzeżkiem? Ile czasu potrzebujemy na stworzenie takiego kubka?

Bez względu na to, czy robimy trzydzieści kubków czy robimy jeden… minimum cztery tygodnie. Nie włączając w to oczywiście projektu form, bo formę najpierw trzeba przetestować: zrobić pierwsze odlewy z takich form roboczych, technicznych, żeby zobaczyć, czy dno nie osiada, czy uszko się trzyma, czy się nie deformuje, czy gdzieś trzeba coś poprawić. Także te procesy to: temperatura, ogień, siła, żywioł.

Cztery tygodnie.

To jest minimum na zrobienie filiżanki, kiedy mamy już przepracowane wszystkie za i przeciw… żeby ten produkt w ogóle uruchomić do produkcji. To jest świetne, że nasze pomysły są korygowane w fabrykach. Siłą małych manufaktur i takich pracowni jest to, że możemy pozwalać sobie na błędy, które często wzbogacają przedmiot, dlatego że pracuje przy nich bardzo niewielka liczba osób. Często pracujemy sami, możemy poświęcić temu czas i powstają przez to piękne, wyjątkowe rzeczy. Natomiast kiedy nasz pomysł zderza się z fabryką, z wieloma osobami, procesami i… efektem końcowym ma być przedmiot, który ma dostępną cenę…, to wiele rzeczy musi zostać pokornie zmienione i projektant, artysta musi iść na kompromisy. Często są one na niekorzyść estetyki naczynia. Ale to bardzo wiele uczy… Pracowałam w zakładach ceramiki w Budzyniu u pana Dariusza Kępki. Tam się nauczyłam, jak korygować swoje projekty do tego, żeby były produkcyjne. To była naprawdę bardzo dobra, świetna nauka. I to jest właśnie współpraca z każdym miejscem: od modelarza po panie, które siedzą na produkcji. Tu nie chodzi o to, żeby im utrudniać pracę, ale żeby ta praca szła na tyle sprawnie i szybko, żeby ten produkt był też konkurencyjny cenowo, a jednocześnie zachował wszelkie wartości estetyczne, żeby też był nowatorski, żeby miał coś w sobie wyjątkowego. Pogodzenie tych wszystkich czynników to jest naprawdę świetna szkoła dla projektantów… i poznanie sposobu, i technologii wytwarzania przedmiotu. Czasami widzę piękne rzeczy i wiem, skąd wynika ich cena, bo wiem, ile procesów musiały przejść, żeby wyglądały w taki a nie inny sposób.

Czy praca z porcelaną jest dla cierpliwych?

Oj tak. Ja uważam, że jak się opanuje pracę z porcelaną i transparentnym szkliwem, to można przejść dalej. Ja mam taką filozofię swojego zawodu, którą bardzo cenię. Mam jakieś zasady. Może jestem zbyt krytyczna czasami, wymagająca, ale wymagam bardzo wiele od siebie, wymagam dlatego też od innych. Pokorna również bywam. I tak… porcelana uczy cierpliwości i więcej tutaj nie ma słów.

Teraz Twoje kontakty z Chodzieżą są w pewnym sensie kontynuacją tego, co zobaczyłaś tam, będąc jeszcze uczennicą technikum. Spotykasz się z pewnymi paniami i panami?

Tak jest. Z pewnymi paniami i panami. Z racji tego, że ja zajmuję się głównie porcelaną, to są rzeczy, które daję do złocenia paniom malarkom, które straciły pracę w tej właśnie fabryce. One są naprawdę specjalistkami, mają ogromne doświadczenie, a ja z przyjemnością oddaję część rzeczy, dlatego że mam do tych pań po prostu zaufanie. Zaufanie do tego, że zrobią to najlepiej, a poza tym ja też się od nich mogę wiele nauczyć, co jest dla mnie najcenniejsze.

A czego się od nich nauczyłaś?

W ogóle jak posługiwać się złotem, jak je traktować, jakich pędzli używać, jak i czym je rozrabiać… że złoto lubi być dobrze dotlenione w piecu, że część powinno się kłaść przy spiralach w piecu, że jest złoto z różnych miejsc w Europie i że każde ma swoją specyfikację. Kiedyś złoto było rozrabiane na bazie olejków anyżowych, więc w tym czasie, kiedy akurat używa się go najwięcej, czyli przedświątecznym, cała pracownia pachniała anyżem i to było w ogóle fantastyczne. Te zapachy nastrajały… I tak… korzystam z umiejętności innych ludzi. Dzięki temu, że są lepsi ode mnie, jakość tego, co robię, wzrasta. Lubię pracować z ludźmi, którzy umieją więcej niż ja.

A może jest też tak, że wy się staliście swoimi wzajemnymi fanami, miłośnikami?

Uzupełniamy się. Mam ogromny szacunek do tego, w jaki sposób one podchodzą do tej pracy. Nie użyczają pędzelków na próbę komuś. To są takie bardzo osobiste przedmioty, jak pióro przypisane do człowieka. Mam nadzieję, że nasza współpraca cały czas będzie kwitła. Tak samo jak pan Roman, który był modelarzem w zakładach porcelany… To też jest kopalnia wiedzy z zakresu technologii. Mistrz, jeśli chodzi o budowanie formy. Są to zawody niszowe. Pytanie, czy my współcześnie jesteśmy w stanie to, co oni umieją, przełożyć na współczesną technologię?

W przypadku takiego rzemiosła z tamtych lat w zetknięciu z tą obecną technologią, która robi trochę więcej za człowieka…

Tak, zdecydowanie więcej za człowieka… Nie mówię, że to jest złe, ale może ja mam zbyt duże oczekiwania co do ceramiki, co do ludzi, którzy ją tworzą. Zbyt duże oczekiwania nie mają złej intencji, natomiast bardzo sobie cenię zachowanie pewnych zasad, że ktoś nie idzie na skróty… Można sobie pomagać, ale często chodzenie na skróty powoduje, że przedmiot traci jakość, estetykę. Nie dla każdego jest to ważne, bo przedmiot po prostu może być zwykły, ale ja przywiązuję do tego wagę, do tej jakości rzemiosła od samego początku, już od projektu po pracę z modelarzem.

Kiedy pytam kolekcjonerów, zbieraczy, pasjonatów, inżynierów, co najbardziej cenili z wzornictwa fabryki chodzieskiej, to spodziewam się trochę innych odpowiedzi, niż kiedy pytam ceramiczkę… Co najbardziej cenisz, jeśli chodzi o wzory? Co tak cię najbardziej urzeka w tych formach, dekoracjach  zaproponowanych przez Chodzież?

Jakaś konsekwencja tych prac, tych wszystkich fasonów, które tam powstawały. Pomimo tego, że może nie do końca podobał mi się odcień tej porcelany, ma ona w sobie jakąś taką regionalność, taki charakter, że myślę, że gdybym zobaczyła ją gdzieś w Europie i nie byłaby podpisana, wiedziałabym, że to jest porcelana z Chodzieży.

Tak? Po tym charakterze?

Po tym odcieniu na pewno.

A czym on się różni od innych? Co go wyróżnia? Bo ja nie widzę różnicy, ale Ty to widzisz?

Tak, widzę. Był bardzo specyficzny, miał lekko siny odcień.

I z czego to wynika?

Z technologii, procesu całego wypalania, produkowania, z całej w ogóle masy i receptury również. Nie wiem, czy to nie ujmowało szlachetności, bo w porównaniu z włoską porcelaną… To są po prostu kompletnie dwie różne historie. Natomiast sama taka wdzięczna forma tych prac… one miały w sobie lekkość, miały pewien charakter regionalny, który był przypisany tej akurat fabryce, i to, że ona była naprawdę bardzo dobrze, starannie wykonana i świetnie opracowana technologicznie. Także cenię sobie ją ogólnie za jakąś historię wpisaną w polski krajobraz.

A które wzory, fasony? Bliżej jest Ci do tych newlookowych czy do tych kontynuujących tradycję jeszcze Kolmaru? Takie tradycyjne bardziej?

Tak, zdecydowanie tam widać dla mnie pomysł. To, że ludzie myśleli o tym wymiarze bardzo praktycznym, bo to przecież była produkcja dla ludzi, to było sprzedawane dla domów… I ta dbałość o wzór… Także zdecydowanie tamten czas jest mi estetycznie bliższy, ale to chyba większości… tak mi się wydaje.

Gdyby teraz zadzwonił do Ciebie telefon z informacją: milion dolarów za rozwinięcie jakiegoś fasonu dla Karoliny Szeląg… to jaki to byłby fason?

Bałtyk. To jest świetne wyzwanie. Poza tym estetycznie też można się z nim nieźle pobawić.

A co go wyróżnia?

Ma w sobie połączenie klasyki, ale jednocześnie nie trąci myszką. Podoba mi się to ujęcie całości serwisu. Nie lubię tego określenia, ale ma w sobie coś kobiecego. Myślę, że to jest ciekawa przestrzeń do tego, żeby go kontynuować, żeby go zdeformować, podać trochę inaczej, ale zachowując oczywiście tę całą jego podstawę klasyki.

Zapytam też o Iwonę, bo Iwona zawsze się pojawia od właściwie pierwszego odcinka podcastu. Historia Iwony – jesteś za czy przeciw? Mówiąc Iwona, mam na myśli tę tradycyjną, powszechną dekorację: różyczki ze złotym przyprószeniem?

Zdecydowanie za. Kiedyś pomyślałam, że w Chodzieży na jej cześć powinien powstać olbrzymi mural z tym wzorem. I tu jest fajne pole dla street artu, który jest teraz tak bardzo popularny. Fajnie byłoby zobaczyć wielki mural w Chodzieży ze wzorem Iwona. Szanujący się kolekcjoner porcelany, szczególnie polskiej, jeśli nie ma Iwony, to znaczy, że nie jest kolekcjonerem…

I to Iwona wyróżnia Chodzież Twoim zdaniem? Oprócz tego koloru?

Tak, to jest taki najbardziej charakterystyczny motyw, który był – przypuszczam – najczęściej i najwięcej eksportowany poza granice i najczęściej kupowany do tej pory. Ostatnio byłam w Koszalinie w bardzo znanym sklepie – domu handlowym Saturn. Uwielbiam to miejsce. Ono przywołuje w pamięci moje dzieciństwo. I tam na półkach króluje Iwona… nadal.

Cały czas myślę, żeby podpytać Cię o tę Chodzież. O to, że jej nie ma. Jakie to emocje budzi w Tobie?

Powiem tak… Ogromna szkoda, że ta historia została w taki sposób potraktowana, bo mam wrażenie, że najmniej wszystkim chodziło o ceramikę, a najwięcej o pieniądze. Fabryki mają problem ze współpracą z artystami i z wprowadzeniem takiej świeżości, żeby stare potraktować nową myślą. Współcześnie mamy dużo zdolnych projektantów. Nie tylko ceramiki, w ogóle projektantów. Nasza grafika w Polsce jest doskonale rozwinięta i myślę, że gdyby dać szansę takiej wielkiej fabryce, żeby wpuścić do niej świeże powietrze, to te wzory mogłyby zyskać o wiele więcej. Jeśli doszłaby do tego jakaś osoba, która ma finansowy, marketingowy pomysł na to, jak można to podać na nowo w Europie i na świecie, możliwe, że byłaby szansa, by ten ogromny dorobek sprzedać na nowo, zupełnie w innej odsłonie, ale z zachowaniem i poszanowaniem tradycji. Dla mnie to, co się stało, jest niezrozumiałe. Zresztą niedawno też upadły zakłady porcelany Krzysztof. Podzieliły los Chodzieży. I tak – myślę – będzie się działo z innymi miejscami.

Ze względu na to, że technologia jest tak rozwinięta? Że już się nie opłaca?

Myślę, że to jest składowa wielu rzeczy. Nadprodukcja też robi swoje. Przecież jesteśmy zasypywani masą różnych przedmiotów, rzeczy i ceramiki ze świata, gdzie jest tego więcej, taniej. I takie miejsca same po prostu znikają.

Też się zmienia kultura użytkowania pewnych przedmiotów.

Dzięki temu powstały małe pracownie i myślę, że one bardzo zapełniają tę niszę. Jeśli ktoś szuka czegoś wyjątkowego, to udaje się właśnie do takich pracowni. Ja sama kupuję ceramikę z małych pracowni artystycznych, które są w Polsce. Oczywiście nie wszystkich, bo nie jestem też w stanie wszystkich znać… tego jest coraz więcej, to jest coraz bardziej popularne, a z jakością bywa różnie, bo teraz mamy przecież wysyp różnego rodzaju ludzi, którzy…

…każdy może sobie kupić piec…

Tak. Każdy może sobie kupić piec, każdy może zacząć sobie robić ceramikę i mam wrażenie, że tak się też dzieje. Też mam swoje, jakieś tam mniej popularne zdanie na ten temat… bo przecież użytkowość to jest kontakt z pożywieniem, z atestami różnego rodzaju… To jest też ważne, bo jednak jest to kontakt z człowiekiem i przedmiot musi służyć w każdej wersji, ale to już jest pewnie inna historia… Natomiast wracając do dużych fabryk porcelany w Chodzieży… Myślę, że czynników jest wiele: finansowe, braku zainteresowania, konkurencji i jest to oczywiście przykre dla mnie, że tak blisko taka historia zniknęła gdzieś. I że teraz tym bardziej stała się historią. Wiadomo, że część fasonów przejęły zakłady porcelany w Ćmielowie i tam jest część…

I teraz Polska Grupa Porcelanowa tym zarządza…

Tak, zarządza jakąś tam częścią tego… Myślę, że to też jest dobre, że ta liczba fasonów, kształtów, form zostaje okrojona i wybieramy te najlepsze, te najbardziej charakterystyczne. I w tym jest ta Iwona, która jest przecież cały czas produkowana i to też powoduje, że to się ocala od zapomnienia, że jeśli nadal będzie to produkowane i będzie funkcjonowało w przestrzeni naszej, Polski głównie, to tego się nie zapomni.

Historia będzie trwać…

Tak.

A u Ciebie w domu? Czy jakiś fason dominował od święta?

Moja babcia miała Iwonę i pamiętam ją w tych wszystkich szafkach za szklaną szybką, natomiast jakoś tak się zdarzyło, że większość porcelany była z Wałbrzycha. Na pewno mój tato był amatorem serwisów. Zawsze z jakiejś podróży przywoził mamie taki na 12 osób, po prostu ze wszystkim. To była głównie polska porcelana: Śląsk, Wałbrzych, Włocławek, Bolesławiec i jeszcze zakłady porcelany w Pruszkowie, dzięki którym… jak upadały… wyposażyłam sobie całą pracownię. Mam stamtąd część swoich półek do pieca, nadal mam kalki… Zresztą a propos porcelany chodzieskiej… mam stare kalki chodzieskie, które bardzo dawno kupiłam jeszcze w zakładach porcelany w Chodzieży i też staram się o nie dbać, żeby nie zostały zniszczone. Wiadomo, że czas powoduje też, że one się naturalnie niszczą, bo są to farby. One matowieją, one się utleniają, więc też nie mam aż takiego wpływu na to.

Ale może zanim zniszczy je czas, to Ty je jednak w jakichś warsztatach nałożysz?

Oczywiście, że tak. Bardzo mi się podoba łączenie starych wzorów z nowoczesnym… Sama zbieram różnego rodzaju stare spodki i dorabiam do nich resztę. I uważam to, że to jest w ogóle tworzenie nowej historii przedmiotu. I tak też zamierzam zrobić z tymi kalkami z Chodzieży. Zrobić warsztaty bądź cały cykl ceramiki poświęconej temu, jak stare połączyć z nowym… i użyć do tego tych kalek chodzieskich. Nawet mam Iwonę, więc kto wie, jak na nowo to podam. Ale jest to świetne wyzwanie…

 Bardzo, bardzo dziękuję za to wspaniałe spotkanie.

 

 

Organizator: Pracownia VZORY/ Stowarzyszenie MiastoHolizm
Realizacja video i audio: Czarna Mewa Studio
Oprawa graficzna: Ewa Kaziszko Motif Studio
Produkcja i koordynacja: Monika Petryczko
Redakcja tekstów: Aleksandra Ratajewska

*Projekt jest współfinansowany ze środków Samorządu Województwa Wielkopolskiego