Piotr Marzec to kolekcjoner i miłośnik porcelany z Chodzieży. Jest w posiadaniu największej, prywatnej kolekcji w Polsce, jednolitej, monolitycznej, powstałej w oparciu o tylko jedną fabrykę. Jest także założycielem internetowej grupy „Urok Chodzieskiej Porcelany”, która liczy już blisko 12 tys. członków z Polski i zza granicy.

Z Piotrem Marcem rozmawia Monika Petryczko.

 

PRZECZYTAJ!
Piotr Marzec: Dzień dobry, nazywam się Piotr Marzec, mieszkam, pracuję w Zamościu i jestem kolekcjonerem porcelany chodzieskiej. Nie jest to miłość zbyt długa, ale jak się okazało, bardzo namiętna i bardzo intensywna.

Monika Petryczko: Jak się zaczęła Twoja przygoda z porcelaną i dlaczego z porcelaną chodzieską?

Generalnie wszyscy zaczynają od takiego zbieractwa, czyli kupują to, co im się podoba. Nie zawsze doszukują się, jaka jest tego wartość, jakie jest tego pochodzenie. I tak było w moim przypadku. Zawsze kupowałem rzeczy te, które mi się podobały, nie musiały być, to koniecznie rzeczy użytkowe. Przy czym starałem się wiedzieć, co posiadam, czyli z jakiej to fabryki pochodzi oraz kto jest projektantem. Generalnie była to głównie porcelana niemiecka, czeska, śląska. Natomiast w moim domu rodzinnym od zawsze były trzy serwisy z Chodzieży, garnitury do kawy – nieśmiertelna Ira, czarna w złotą pajęczynkę, Roman biało-złoty i garnitur deserowy Iza, czarny w złotą dekorację. Te serwisy zawsze były gdzieś w domu wyeksponowane. Natomiast w momencie, kiedy moje zakupy porcelany zachodniej, powiedzmy to tak w cudzysłowie, zaczęły dominować na półkach, to stwierdziłem, że Ira, Roman, Iza, (która się troszeczkę wytłukła), są zbyt ubogie, zbyt skromne. Może po prostu nie doceniałem jeszcze wtedy ich walorów artystycznych ani walorów rynkowych. Natomiast przyszedł moment, że te garnitury w liczbie trzy zniknęły z witryn w czeluściach szafek. I pewnego dnia stwierdziłem, że może ja bym je jednak odświeżył? Czyli może dokupiłbym talerzyki do brakującej Izy, może bym dokupił wybrakowaną filiżanka od Iry? Może cukiernicę od Romana? No i zacząłem tych elementów po prostu szukać na różnych portalach. Jeszcze grupy te na Facebooku nie były aż tak bardzo rozwinięte, szukałem bardziej na portalach aukcyjnych i portalach ogłoszeniowych. I okazało się, że ta produkcja chodzieska jest bardzo bogata, jeżeli chodzi o fasony i wzornictwo dekoracji. Powoli zacząłem to analizować, patrzeć, przeglądać, szukać ciekawszych rzeczy i pierwsza myśl była taka, że zbiorę sobie taki komplecik do kolekcji. Zestaw naczyń, właśnie czarnych w złotą pajęczynę, czyli wazony, patery będzie to taka dosyć fajna perełka. Gdy zacząłem szukać czarnych elementów, to okazało się, że jest kobalt, jest szmaragd, jest jeszcze masy innych kolorów, które wyglądają równie pięknie.

I się zaczęło.

Tak i zapadła decyzja, praktycznie taka z dnia na dzień, że wyprzedaje tę kolekcję, którą posiadam. Poszły na sprzedaż przedmioty z różnych manufaktur i w to miejsce były kupowane wyroby chodzieskie. Przy czym, wiadomo, że na początku, to było takie troszeczkę wędrowanie po ciemku. Bo okazało się, że jest i porcelana, i porcelit, i fajans Mańczaka (przyp. red. Fabryka Fajansu Stanisława Mańczaka w Chodzieży), że są dziesiątki prywatnych wytwórców. Trzeba to było jakoś systemowo uporządkować. Najpierw na pewno odpadły wszystkie zakłady prywatne, po prostu, stwierdziłem, że skupię się na wyrobach fabryki. Oczywiście, trochę pojawiło się Mańczaka. Później ten Mańczak został również wykluczony z kolekcji, no i w tej chwili jest to tylko kolekcja porcelany i porcelitu.

Kiedy to było, to znaczy, ile lat temu to się rozpoczęło?

To nie jest jakaś, bardzo długa historia. To jest kwestia, powiedzmy, maksymalnie ośmiu lat, więc to jest krótki okres, kiedy udało się zgromadzić jednolitą kolekcję. Taką monolityczną w oparciu o tylko jedną fabrykę. Fabrykę, która generalnie przez dekor słynnych różyczek została chyba przez kolekcjonerów i Polaków jakoś tak odsunięta na bok. Kiedy w latach 90. uwolniono rynek, ten dekor, w te róże pojawiał się praktycznie wszędzie, na jakichkolwiek ceramice. I do dnia dzisiejszego pokutuje fakt, przeświadczenie, że gdy widzimy świnkę skarbonkę w różyczki to jest to na pewno fason Iwona. To nie jest fason Iwona.

I wszystkim się kojarzyło, że ta porcelana z Chodzieży to są właśnie te różyczki. I nie mieli świadomości, że pod hasłem Chodzież znajduje się o wiele więcej ciekawych wzorów.

Dokładnie tak. Nie było tej świadomości, że jest to tak bogate wzornictwo, wielu projektantów, masę sposobów dekorowania, więc tutaj naprawdę udało się odkryć coś zupełnie na nowo. Nie było to proste, ponieważ, jak się okazało, z czasem, nie zachowały się pełne archiwa, są szczątkowe informacje, więc dotarcie do jakichkolwiek projektów, wzorów, do historii fabryki jest naprawdę bardzo, ale to bardzo trudne. Jest pewien schemat, który jest wielokrotnie powtarzany, ale ten schemat już w tej chwili troszeczkę zaczyna się łamać, bo odkrywa się nowe fakty. Myślę, że to, że zainteresowanie porcelaną, ceramiką chodzieską jest tak duża to jest tylko i wyłącznie na plus.

Czy po tych ośmiu latach jesteś w stanie powiedzieć, na czym polega urok chodzieskiej porcelany? Czy właśnie przeciwnie, zbyt duża wiedza nie pozwala Ci tego określić jednym zdaniem?

Urok to jest coś takiego, co nie zdarza się raz.  Jeżeli zdarzy się raz, to już nie jest urok, lecz zauroczenie. Natomiast urok polega na tym, że my to cały czas coś odkrywamy i cały czas ta ceramika chodzieska daje nam nowe wyzwania. Jest to coś niesamowitego, kiedy odkrywamy na przykład nowy fason i nikt nie wie, co to jest, kiedy powstał, ale ma sygnaturę chodzieską. Zatem nie jest to zauroczenie krótkotrwałe, jest to jednak urok.

A co ostatnio odkryłeś? Kontynuując ten wątek.

Jeżeli chodzi o fasony, to jest jakoś tak, troszkę spokojniej, choć też zdarzają się takie fasony, które mam w katalogu swojej kolekcji pod nazwą NN. Może kiedyś się trafi, że gdzieś to odkryjemy, w co wątpię jednak. Natomiast cały czas odkrywana albo odświeżana jest historia fabryki. To jest właśnie ten element, który daje najwięcej radości.

Jesteś twórcą grupy internetowej, która liczy 12 tys. członków (przyp. red. Grupa o nazwie „Urok Chodzieskiej Porcelany”). To są osoby z całej Polski i również z zagranicy. Jak ta historia się zaczęła?

Pomysł założenia wynikał z tego, że na pozostałych grupach porcelanowych cały czas triumf święciła porcelana śląska, angielska, bawarska, z innych landów niemieckich, ćmielowska. Natomiast o chodzieskiej nie pisano z osobna. Stwierdziłem, że trzeba to rozdzielić, wydzielić. Nie było to proste. Troszeczkę biłem się z myślami, że może nie podołam organizacyjnie, bo też pracuje zawodowo i to nie zawsze idzie w parze.  Natomiast wspólnie ze Sławkiem Wachowiakiem założyłem tę grupę. Administrowaliśmy przez długi czas we dwóch. W tej chwili troszkę się nasze drogi w administrowaniu rozeszły, natomiast faktycznie udało się stworzyć grupę dla pasjonatów chodzieskiej porcelany. Należą do niej ludzie w różnym wieku, różnych zawodów, różnych zainteresowań. Kolekcjonerzy, handlarze, byli pracownicy fabryki, byli projektanci fabryki, ludzie związani z rynkiem sztuki. Moment założenia jest taką chwilą, kiedy człowiek podejmuje decyzję, natomiast później grupę budują ludzie, którzy tam są, którzy dzielą się swoją wiedzą, swoimi spostrzeżeniami, którzy chcą coś kupić, czegoś poszukują, coś chcą sprzedać. Powiedzmy, ja tę grupę stworzyłem fizycznie, ale samą grupę tworzą ludzie. Natomiast to, co się udało dzięki tej grupie zrobić, przez pięć lat jej funkcjonowania, to fakt, że marka chodzieska wróciła do łask. Dzięki tej grupy, dzięki członkom tej grupy, udało się uchronić kawał dobrego polskiego wzornictwa przemysłowego, czyli kawał dobrej historii, co ma znaczenie nie tylko z punktu widzenia historycznego, ale też i społecznego, ekonomicznego. Jest to niesamowita ilość i przepływ informacji, które cały czas dochodzą, cały czas są weryfikowane i to jest naprawdę bardzo, ale to bardzo przydatne i pożyteczne.

Czy wtedy, kiedy się zbiera porcelanę chodzieską z tej porcelany też się pije kawę na co dzień?

Pije się! Oczywiście, że się pije, z kubków w chodzieskich najczęściej. Ta chodzieska porcelana jest używana.  Trzeba jednak wziąć pod uwagę, że nie wszystkie te wyroby nadają się do użytku – albo są zbyt małe, albo są po prostu nieergonomiczne. Natomiast są pod względem plastycznym, estetycznym, rewelacyjne.

Który ulubiony od razu przebiję kolejnym pytaniem?

Pod względem ergonomicznym, użytkowym, czyli łatwym w trzymaniu i wygodnym moim ulubionym jest Roman, Ira i na pewno będzie nieśmiertelna Iwona, którą wszyscy mniej lub bardziej kochają. Są oczywiście też tacy, którzy jej nienawidzą, ale to już inna historia. Trudno powiedzieć. To musi pasować do ręki, jeżeli czegoś używamy, to musi być wygodne.

Jak to jest, że znajdujemy się teraz w Zamościu, ponad 650 km od Chodzieży i tutaj rozmawiamy o porcelanie chodzieskiej?

Chichot losu jest niesamowity, ponieważ tak całkiem niedaleko, czyli powiedzmy 100 parę kilometrów stąd, powstała pierwsza wytwórnia porcelany na terenach Polski, czyli w Korcu i w Baranówce. Później w Tomaszowie Lubelskim, czyli już całkiem blisko Zamościa. Proszę sobie wyobrazić, że modelarzami i twórcami, którzy działali w tych trzech pierwszych manufakturach wtedy byli bracia de Mezer. Jak się okazało, po latach ich, pra-, pra-, praprawnuk w latach 80. pracował w Chodzieży, więc ten chichot losu jest naprawdę niesamowity.

Mówiliśmy, że dokumentacja po chodzieskiej fabryce jest dość uboga. I zastanawia mnie fakt, jak wiele fasonów i jak wiele dekoracji już zostało procentowo opisanych? Gdyby można było oszacować, jak wiele jeszcze wzorów jest nieudokumentowanych, nieznanych?

Trudno mi powiedzieć, ile fasonów jest niezidentyfikowanych, bo jest to bardzo trudne. Poza tym jest jeszcze kwestia tego, że były pewne działania, podyktowane dużym zapotrzebowaniem na ceramikę, że dochodziło do tego, że brano z jednego fasonu imbryk, z drugiego fasonu przenoszono wzór pokrywki a z jeszcze innego brano filiżanki czy spodki i tak powstawała hybryda, która do dnia dzisiejszego sprawia wiele problemów. Tak samo jest z tą porcelaną, która powstawała w okresie II Wojny Światowej. Mam w swoich zbiorach garnitur do herbaty i część serwisu obiadowego, którego główne korpusy naczyń są z fasonu Gładki, a pokrywki są z fasonu Aleksander, no i wypadałoby ten zestaw nazwać Gładki Aleksander. Do tego dochodzą jeszcze wyroby, które powiedzmy nie były wdrażane do produkcji, albo były krótkotrwałe, które się gdzieś tam pojawiły na rynku na specjalne zamówienia, robione na eksport. Przypuszczam, że jest to temat do opracowania przez kolejne pokolenia.

Czy jest fason, który był dla ciebie najtrudniejszy do zdobycia? Albo serwis, o który się najdłużej starałeś? Coś, z czego jesteś szalenie dumny albo przynajmniej zadowolony?

Na pewno trzeba podkreślić, że jest to największa, według mojej wiedzy, prywatna kolekcja ceramiki chodzieskiej w Polsce, jednolita, monolityczna. Natomiast z czego ja jestem najbardziej dumny to są obiekty właśnie z okresu II Wojny Światowej, ponieważ to był okres, gdzie produkowano w większości porcelanę kantynową, rozpoczęto wtedy produkcję porcelitu i w tym okresie produkowano w niewielkim procencie porcelanę cienkościenną na najwyższym poziomie. I te pojedyncze egzemplarze one się cały gdzieś czas pojawiają, natomiast mi udało się zebrać całe garnitury. Nie jest tego nie wiadomo jak dużo, ale to są kompletne garnitury bądź serwisy obiadowe. I to jest rzecz unikatowa. W tym dziale są jeszcze wyroby, które są dekorowane złotem i platyną. A wiem o tym, że w czasie II Wojny Światowej był zakaz dekorowania metalami szlachetnymi. Dla kogo powstały, nie wiadomo. Z inwentarzy przeprowadzonych w 1945 roku jasno wynika, że w fabryce było złoto i była platyna do dekoracji, czyli dla kogoś to powstawało. Nie wiemy, dla kogo. Kolejny obraz tych wyrobów to jest taki, że kończy się wojna, coś w magazynach zostaje jako półsurowce bądź surowce już takie przeznaczone do dekoracji i to złoto i platyna mogły być naniesione po wojnie, bo jest to ostatni etap dekorowania porcelany. Więc to jest taka łamigłówka, ale zawsze wolę wierzyć, że jest to jednak wyrób z tego okresu. To nie są dekoracje tak bogate, jak w późniejszych latach, gdzie to złoto po prostu kapie i platyna. Natomiast właśnie takie cieniutkie paseczki platyny albo złota na tych wyrobach, które mają 80 lat, a wyglądają jakby były dopiero zdjęte z linii produkcyjnej. To jest właśnie dla mnie najcenniejsza część. Natomiast też późniejsze wyroby, tak jak mówiłem, one w zależności od okresu, w którym powstawały i jak zostały udekorowane, to mają wartość, już pomijam materialną, ale wartość estetyczną. Zawsze na te elementy patrzę z sentymentem. Pamiętam taką sytuację – parę lat temu kultowy garnitur do kawy projektu Pani Danuty Duszniak, czyli Prometeusz był już niemal nie do osiągnięcia, cena tego zestawu zawsze była dosyć wysoka. To był garnitur, który kupowałem po prostu po kawałku. Tu udało mi się kupić filiżankę, tu imbryk, tu cukiernicę. I tym sposobem udało mi się go zebrać w jednej malaturze, tej najbardziej znanej, takiej w kratkę z kolorowymi ciapkami. Z tego co wiem, ta dekoracja to jest projekt Pani Pokornianki.

To może zadam takie pytanie podstawowe. Jakie się ma emocje do obiektów, które się kolekcjonuje?

Emocje są bardzo różne i bardzo dynamiczne, w zależności od sytuacji. Ja najbardziej się cieszę, gdy uda mi się kupić brakujący element do całości. To jest wtedy taka perełka, postawiona elegancko, wtedy człowiek się bardzo cieszy. Natomiast trzeba pamiętać o tym, że prawdziwy kolekcjoner i dobry kolekcjoner potrafi rozstać się ze swoimi zbiorami, czyli ta kolekcja musi ewaluować.

Rozstać się? Co to znaczy?

Np. Sprzedać albo przekazać do muzeum. Natomiast nie ma czegoś takiego, że się trzyma wszystko bardzo kurczliwie, nie ma takiej opcji. Jeżeli jest taka sytuacja, że założyłem np. że skompletuje cały garnitur i kupiłem piękną filiżankę, za jakiś czas kupiłem do niej następną, tymczasem lata mijają, a ja tego garnituru nie mogę skompletować, a komuś brakuje tych dwóch filiżanek to trzeba je po prostu przekazać.  Kolekcja musi być płynna i musi być zmienna. Nie możemy zbierać dubletów w niekończącą się ilość, bo to po prostu jest bez sensu. Nie możemy mieć w kolekcji, powiedzmy dwóch czy trzech garniturów do kawy w jednakowym fasonie, w jednakowej dekoracji, bo to nie o to chodzi. Kolekcja musi ewaluować, musi być zmienna.

Natomiast wiadomo, że jeżeli się coś stłucze, a się tłucze, no to jest przykro, jest żal i wtedy się szybciutko szuka, aby to odkupić. Pamiętam taką sytuację, udało mi się kupić bardzo ładny fason projektu pani Zofii Wojtas – fason Berni, ale no niestety cukierniczka i imbryk nie miały pokrywek. Więc moja droga była taka, że wytuptałem ścieżki dla fabryki w Ćmielowie, bo jeszcze oni produkowali ten fason, żeby dokupić same pokrywki. No i udało się. Udało się dokupić same pokrywki.

Prawdziwy kolekcjoner tą swoją kolekcję zmienia i podlega ta kolekcja pewnym retuszom. Prawdziwy kolekcjoner udostępnia, prezentuje. To jest najważniejsze, żeby ją pokazywać. Naprawdę my jako Polacy nie mamy się czego wstydzić, jeśli chodzi o wzornictwo przemysłowe. Nawet w czasach PRL-u, pamiętajmy, że myśmy wtedy mieli naprawdę wzornictwo przemysłowe na bardzo wysokim poziomie i ono nie odbiegało od ówczesnego wzornictwa europejskiego. Byliśmy w innym ustroju i myśmy tego nie mogli aż tak bardzo pokazywać, choć pokazywaliśmy na wystawach międzynarodowych.

Nawet zdobywaliśmy pierwsze miejsca.

Tak, ale nie mieliśmy aż takiego po prostu przebicia, gdyby ci projektanci, którzy projektowali w latach 50. 60. 70. 80. żyli w dniu dzisiejszym, byliby wielkimi celebrytami.

Bardzo dziękuję za to spotkanie. Musimy teraz z powrotem pokonać te 653 km i wrócić do Wielkopolski, ale w tej Wielkopolsce niebawem się spotkamy z Tobą i Twoją kolekcją.

Dokładnie nie powiem, kiedy, ale jest planowane otwarcie wystawy na październik. Właśnie porcelany chodzieskiej, tej z okresu Kolmaru, czyli 1939 – 1945 r. Wystawa odbędzie się w Muzeum w Lewkowie w Pałacu. Myślę, że w bardzo ładnej, bardzo efektownej scenerii, ale nie chcę zdradzać wszystkiego, żeby to jednak była niespodzianka, ale proszę mi wierzyć, że na pewno będzie.

Tak że bądźcie czujni, na pewno damy o sobie znać, a na pewno znać o sobie da chodzieska porcelana.

Dokładnie tak!

Bardzo dziękuję.

Dziękuję bardzo.

Organizator: Pracownia VZORY/ Stowarzyszenie MiastoHolizm
Realizacja video i audio: Czarna Mewa Studio
Oprawa graficzna: Ewa Kaziszko Motif Studio
Produkcja i koordynacja: Monika Petryczko
Redakcja tekstów: Aleksandra Ratajewska
*Projekt jest współfinansowany ze środków Samorządu Województwa Wielkopolskiego